O nauce na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW, tekst przygotowany przez prof. Bielenia na spotkanie pracowników WNPiSM UW z Dziekanem 21.01.2021
Szanowny Panie Dziekanie, Szanowni Państwo,
Korzystając z okazji chciałbym złożyć Wszystkim Uczestnikom dzisiejszego spotkania najlepsze życzenia zdrowego i dobrego Nowego Roku!
Pretekstem do mojego zagajenia stał się krótki list, który wystosowałem do Koleżanek i Kolegów po ostatnim grudniowym spotkaniu Dziekana z członkami Wspólnoty Wydziałowej.
Dziękuję Panu Dziekanowi za zaproszenie mnie do udziału w otwartej dyskusji nad kondycją badań naukowych na naszym Wydziale. Kwestia ta jest nie tylko aktualna ze względu na obowiązkowy pomiar naszej pozycji naukowej i okresowe oceny (ewaluacje), ale także z uwagi na konieczność określenia swojej tożsamości na tle nauki w Polsce i na świecie. Chciałbym swoim głosem podtrzymać dyskusję nad wieloma sprawami, które wymykają się procedurom punktacji, a dotyczą rzeczywistej jakości badań prowadzonych na Wydziale. Dyskusję tę zapoczątkowali Koledzy z Katedry Teorii Polityki, z Profesorem Karwatem na czele, ale ani Rada Dyscypliny, ani Rada Wydziału nie odniosły się do przedstawionej wtedy argumentacji, m. in. na temat „wulgarnego utylitaryzmu” i mody na „cudzoziemszczyznę”.
Czy wysoka punktacja odzwierciedla na przykład odkrywczość i oryginalność rezultatów badawczych, czy pomaga odróżniać dzieła wartościowe od przyczynkarskich? Czy rozmaite indeksy są miarodajne, dlaczego te, a nie inne, czy ktoś w Polsce poddał je jakiejś racjonalnej i krytycznej rekonstrukcji? Czy dzięki bibliometrycznym ewaluacjom wzrastaprestiż naukowy naszej jednostki, jaki ma to wpływ na nasz wizerunek i odbiór? Jak dzięki punktom rodzą się autorytety naukowe? Kiedyś jeden z poznańskich profesorów mówił o naszym Wydziale, że jesteśmy „okrętem flagowym” polskiej politologii. W jaki sposób dzisiaj nasz Wydział wyznacza kierunki rozwoju dyscypliny, w czym wyraża się jego wzorcowy charakter? Czy w ostatnich dekadach powstały na naszym Wydziale takie monografie, którym można nadać miano fundamentalnych? A jaki artykuł naukowy stał się podstawą szerokiej dyskusji, polemik czy krytyk?
Uważam, że powstało wiele cennych utworów, ale wiedza na ich temat tonie w dyskusjach, jak liczyć punkty.
Polityka naukowa Wydziału powinna niewątpliwie odpowiadać założeniom polityki naukowej Uniwersytetu i państwa. Ale to nie oznacza, że niewolniczo powinna trzymać się absurdalnych urzędniczych instrukcji. Wolność badań naukowych i etos universitas – wspólnoty uczonych i uczących się powinny się obronić w każdych uwarunkowaniach. Wkońcu polska nauka przeszła przez różne okresy i ustroje polityczne i zawsze uniwersytety wychodziły obronną ręką dzięki wewnątrzsterowności, odwadze cywilnej oraz krytycznej refleksji profesorów i doktorów. Oczywiście ponoszono koszty ideologizacji, zaangażowania politycznego części badaczy, a także swoistej nadgorliwości w wykonywaniu szkodliwych zarządzeń. Podobnie jest i dzisiaj. Warto wszak pamiętać, że obroni się to, co jest uczciwe i rzetelne, co nie stanowi wyłącznie odpowiedzi na urzędnicze zamówienie, ani tym bardziej na panującą modę. Może warto zastanowić się głębiej nad własną suwerennością intelektualną i groźbą jej utraty? Dlaczego tak niewiele głosów słychać o wprzęganiu polskiej politologii w rydwan anglosaskiej ideologizacji i dominacji jednego wzorca kulturowego? Dlaczego nasi sąsiedzi Niemcy nie ulegają tej modzie? Dlaczego Francuzi tak bardzo podkreślają autonomię swojego myślenia o świecie? Apeluję więc do młodego pokolenia wydziałowych badaczy, aby nie ulegali fetyszowi parametryzacji, a starali się łączyć i równoważyć to, co nowe i skuteczne, z tym co wynika z tradycji universitas. Wśród młodych badaczy panuje moda na wkład do nauki światowej (cokolwiek to znaczy). Póki co, świat nie jest żadnym podmiotem ani w polityce, ani w nauce. Wszystkie te pojęcia o „polityce światowej” czy „gospodarce światowej” są pewnymi metaforami i uproszczeniami, a czasem świadomymi nadużyciami, zwłaszcza w kontekście pretensjimocarstwowych, np. w przypadku Welpolitik kajzerowskich Niemiec, czy world politics Stanów Zjednoczonych. Autorzy Polityki naukowej państwa, opublikowanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w 2020 roku słusznie wybrali jako motto wypowiedź Alberta Einsteina: „Nauka jest międzynarodowa (a więc nie światowa! - StB), LECZ JEJ SUKCES ZALEŻY OD INSTYTUCJI, KTÓRE NALEŻĄ DO NARODÓW”. Nie wnikając w niekonsekwencje terminologiczne tego dokumentu, należy jednoznacznie podkreślić, że nie ma owej enigmatycznej nauki światowej, jest co najwyżej nauka na świecie, o ile mamy na myśli zestawienie czy przenikanie wzajemne – często na zasadzie konkurencyjności – nauk narodowych. Jest więc nauka amerykańska i chińska, niemiecka i francuska, polska i fińska itd. Wszystkie one mają swoją specyfikę i wnoszą w różnych dziedzinach określony wkład do powszechnej skarbnicy, w zależności od potencjału,
osiągnięć, promocji, ekspansji itd. Naukowe Noble są przyznawane przedstawicielom dyscyplin z konkretnych krajów, a nie przedstawicielom nauki światowej. Zamiast mierzyć się z najbogatszymi, może warto więc spojrzeć na siebie w kontekście „cywilizacyjnej” oryginalności, zastanowić się, co możemy wnieść do powszechnej skarbnicy nie poprzezreprodukcję i imitację zachodnich badań, lecz przez promocję swojej specyfiki i obronę tożsamości. Aby jednak to czynić, potrzebna jest refleksja nad sobą, identyfikacja, a nie ucieczka w stronę „bogatego kawalera” niczym „panna bez posagu”. Z nostalgią wspominam czasy, kiedy Senaty Uniwersytetu Warszawskiego kolejnych kadencji uchwalały rozmaite protesty, broniąc wolności obywatelskich czy upominając się o wolność akademicką. W dzisiejszych czasach – mimo że tyle słów wylewa się na co dzień o naruszaniu praworządności i ograniczaniu ludzkich swobód w naszym państwie – trudno liczyć na podobne reakcje. Wydziałowa inicjatywa zajęcia stanowiska na temat kontrowersyjnego ministra została utrącona z powodów formalnych. Nie wiadomo, czy Wydział ma dzisiaj jakąkolwiek barwę w skali światopoglądowej – czy jest w społecznej awangardzie, ariergardzie, czy w grupie konformistycznych karierowiczów, czekających na swoje pięć minut, zapobiegających o szybki awans zawodowy, mierzony administracyjnymi metodami ilościowymi. Brak jest pogłębionej dyskusji na temat skutków przeprowadzanych od lat reform. Poza pojedynczymi wypowiedziami, nie mamy na ten temat zbiorowego zdania, które jako Wydział moglibyśmy wyartykułować nie tylko na forum Uniwersytetu – w korelacji z innymi wydziałami - ale także w skali ogólnopolskiej. Przyjmujemy wiele dyrektyw bezkrytycznie, prowadząc politykę opartą na zasadzie tisze jediesz, dalsze budiesz. Korzystając z okazji, chciałbym poddać pod rozwagę kilka pomysłów, których uwzględnienie w debatach w nowym roku może przyczynić się do wzmocnienia naszej wspólnoty, ale także poszerzenia przedmiotu dyskusji. Nie pretenduję bynajmniej do oryginalności, gdyż wiele spraw zostało już podjętych we wspomnianych enuncjacjach Kolegów. Chodzi jednak o to, aby je przypomnieć, ale i wywołać intelektualną reakcję, określić się, dyskutować nad zbudowaniem pewnego modus vivendi, które pozwoli zachować wartości najcenniejsze, zadbać o osiągnięcia i pieniądze, ale także wierność tradycji badań uniwersyteckich. Nie jest to zadanie na jedno spotkanie. Taka dyskusja powinna trwać na co dzień, w różnych formach i różnych miejscach. A zatem:
Oceny dorobku naukowego muszą być kompromisem między sformalizowaną parametryzacją a oceną merytoryczną wyników badań. W ocenach dorobku naukowego pracowników Wydziału należy uwzględniać nie tylko kryteria ustalane odgórnie, ale także brać pod uwagę rzeczywisty wkład w rozwój dyscypliny, rozwijanie oryginalnych pomysłów, nakład nieraz wieloletniej pracy w napisanie monografii, obecność w dyskursie naukowym niekoniecznie dającym się zmierzyć przy pomocy punktów, indywidualność, osobność, wyjątkowość, kulturę i styl uprawiania nauki. Ustalanie kryteriów na najwyższym poziomie sformalizowania do niczego mądrego nie prowadzi. Gdy słyszę ironiczne czy złośliwe uwagi o tzw. noblistach wydziałowych, to chciałbym zapytać, jaka jest wiedza o ich dorobku naukowym – inaczej afirmacja - w najbliższym środowisku? W jaki sposób ich artykuły i monografie trafiają do powszechnego obiegu na Wydziale, nie mówiąc o szerszym odbiorze? Kiedyś istniał dobry zwyczaj rozprowadzania publikacji – w tym habilitacji i rozpraw profesorskich – wśród członków Rady Wydziału. Dla autora było to powodem do dumy i zaszczytem, że mógł swoje dzieło dedykować Profesorom i Mistrzom oraz rówieśnikom i kolegom młodszym od siebie. Ci z kolei nieraz dzielili się swoimi uwagami na temat przeczytanych rozpraw. Wydawałoby się, że we współczesnych realiach technologicznych nic nie stoi na przeszkodzie, aby rozwijać czy naśladować podobne praktyki. Tymczasem wszystko tonie w wirtualnej sieci, autorom mało zależy na opiniach swoich Koleżanek i Kolegów z Wydziału, wystarczą im notowania formalne, obecność w bazie, w indeksie, liczba abstrakcyjnych cytowań itd. Gdzie jest więc wspólnota epistemiczna, oparta na sieciach relacji międzyosobniczych i kształtujących się w ich ramach wizji świata? Gdzie miejsce na rozpoznawalność, nie mówiąc o środowiskowym uznaniu, poważaniu, szacunku, a zatem prestiżu, reputacji, autorytecie? Pewnym rozwiązaniem byłoby rozsyłanie do członków naszej społeczności linków do publikowanych dzieł (książek i artykułów). Szkopuł w tym, że wiele ukazuje się bez możliwości dostępu, jeśli nie dokona się odpowiedniej opłaty. Rozwiązaniem byłby open access, ale to znowu nie zależy wyłącznie od woli autorów, a przede wszystkim od wydawców. Pozostaje więc rozsyłanie wersji pdf we własnym zakresie. O ile mi wiadomo, robią to nieliczni. Niedasizm (od „nie da się”) usprawiedliwia nadmierną powściągliwość w promowaniu własnego dorobku. Inaczej mówiąc, tkwimy w jakimś świecie dziwacznej internacjonalizacji, który paradoksalnie znacznie ogranicza dostęp w przestrzeni o zasięgu
lokalnym. A może w istocie o to chodzi, żeby jak najmniej było głosów krytycznych na własnym podwórku? W historii ubiegłorocznych awansów w postępowaniu habilitacyjnym na Wydziale okazało się pewnego razu, że książka będąca podstawą osiągnięcia naukowego, nie była dostępna w żadnej bibliotece, nie mówiąc o obrocie rynkowym. Jak środowisko wydziałowe czy Rada Dyscypliny mają zapoznać się z tym, co decyduje o awansie naukowym? Nawet najlepsze recenzje autorytetów naukowych nie zastąpią opinii szerszego środowiska. Nie ma mowy o wspólnocie naukowej, której świadomość własnej wartości i wiedza o sobie jest ograniczona. Na marginesie tego tematu, pandemia pokazała przy zdalnym nauczaniu, jak ważny jest dostęp do bibliotek internetowych i baz danych. Uważam, że na uwagę zasługuje upowszechnienie zasobów repozytoriów wydziałowych wśród studentów oraz obowiązkowa digitalizacja podręczników, potrzebnych w nauczaniu na naszym Wydziale. Dobrą formą popularyzowania dorobku naukowego są promocje publikacji wydziałowych badaczy. Nie wystarczą w tej materii przypadkowe enuncjacje na stronie Wydziału, czy komunikaty Dziekana podczas posiedzeń. Warto organizować dyskusje wokół publikowanych monografii, z udziałem zapraszanych gości, w tym także dziennikarzy, nawet gdy mogą oni napisać o nas coś nieprzychylnego. W końcu popularyzacja ma swoją cenę. Zastanawia mnie na przykład, dlaczego tak niewiele naszych prac trafia na łamy „Spraw Nauki”, czy „Nowych Książek”. Z doświadczenia wiem, że dobrze zorganizowana promocja książki, z krytycznym i zachęcającym do lektury wprowadzeniem może przynieść więcej pożytku poznawczego niż dają nawet najwyższe wyliczenia punktów. Poza tym może być doprawdy frapującym wydarzeniem naukowym. Wydział mógłby też stać się miejscem promowania publikacji zewnętrznych, otwierając pola dyskusji naukowych, połączonych z debatami politycznymi. Ukazały się na przykład po polsku dwie książki, pokazujące od innej niż zmitologizowana strony losy polskiej Solidarności i źródła transformacji. Są to: Setha Jonesa, Tajna operacja: Reagan, CIA i zimnowojenny konflikt w Polsce oraz Bruno Drwęskiego Zagrabiona historia Solidarności. Został tylko mit. Przewartościowania narracji historycznej na podstawie nowej literatury mają sens nie tylko poznawczy, ale i praktyczny. Służą także dydaktyce, wyzwolonej od ideologizacji i poprawności politycznej. Niedawno ukazała się książka z wielkiej klasyki europejskiej myśli politycznej – Giovanniego Botera O racji stanu, z wstępem i komentarzem Profesora Stefana Bielańskiego.Myślę, że takie wydarzenie wydawnicze dla polskich politologów jest niemal tak samo ważne jak wydanie kiedyś Księcia Machiavellego. Dlaczego nie uczynić z tego naszego wydarzenia naukowego? Warto pogratulować Profesorowi Romanowi Kuźniarowi pomysłu konwersatorium nt. Olgi Tokarczuk teorii poznawania świata; szkoda tylko, że przy okazji nie udało się zaprosić samej Noblistki na nasz Uniwersytet, który jest także Jej uczelnią. Pandemia uruchomiła nowe możliwości kontaktu ze światem. Spotkania on line ze znakomitymi badaczami stają się normą. Dobrze jednak byłoby wyjść także poza świat anglosaski. Poza tym chętnie poznawalibyśmy od strony merytorycznej wybitnych badaczy z polskich ośrodków naukowych. Promowaniu opinii badaczy wydziałowych mogłyby służyć strony internetowe zespołów poszczególnych katedr. Przyznam, że jestem pod wrażeniem publikacji i ich wartości poznawczych na blogu dawnego zakładu filozofii i teorii polityki INP – dziś zespołu Katedry Teorii Polityki. Warto ten przykład upowszechnić w szerszej skali. Podtrzymuję zgłaszany kiedyś postulat, aby wokandę Rady Wydziału lub specjalnych zebrań ogólnowydziałowych oddać młodym adeptom nauki, doktorom habilitowanym, którzy w starym systemie awansu habilitacyjnego mogliby pochwalić się umiejętnościami wykładowcy. Nieraz było to największe wyzwanie, ale i chrzest bojowy, przepustka do grona honoracjorów. Zastanawia mnie, dlaczego istnieje tak silny opór ze strony organizatorów naukowego życia wydziałowego, aby tej formy prezentacji rutynowo nie wdrożyć w życie już po uzyskaniu stopnia naukowego, tak żeby nie wpływać na proces awansu. Spotkałem się z takimi praktykami w Poznaniu i w Krakowie. Konfrontacja ze swoim środowiskiem naukowym w postaci wykładu jest nie tylko sprawdzianem umiejętności, ale pewną formą legitymizacji i – co nie jest bez znaczenia w naszym zawodzie - lekcją pokory. Dyscyplina wykładu, jego wartość poznawcza, odbiór audytorium, oceny, polemiki, komentarze dają więcej niż anonimowe laury. Co uczynić, aby umocnić związek badań naukowych z dydaktyką? Czy wysokie indeksy punktacyjne idą w parze z dorobkiem dydaktycznym, na przykład popularnością wśród słuchaczy, czy liczbą wypromowanych licencjatów, magistrów i doktorów? Czy ktoś zwraca uwagę na Wydziale na to, czym studenci kierują się przy wyborze seminariów dyplomowych? Jeśli jest to kryterium jakości i nowoczesności badań, to najlepsi badacze powinni też być najbardziej popularni ze swoją ofertą seminaryjną. Może się mylę, ale są podstawy, aby sądzić, że wcale tak nie jest. Trudno zrozumieć, jak możliwy jest w świetle oficjalnych kryteriów awans naukowy i wyróżnienia bez odpowiedniej – choćby minimalnie określonej – liczby wypromowanych dyplomantów. Utworzenie 15 katedr przedmiotowo określiło pola badawcze. Przestrzeganie tych podziałów może mieć sens w budowaniu ich tożsamości, ale nie powinno przeszkadzać w nawiązywaniu kontaktów zespołowych ponad tymi podziałami. Ważne jednocześnie jest, aby jedne katedry nie wchodziły na pola badawcze innych katedr. Im bardziej skonsolidujemy badania pod względem przedmiotowym (nie wszystkoizm a wyrafinowane specjalizacje!), tym szybciej określimy swój profil, tożsamość i zdobędziemy należny prestiż. Może warto nawiązać do idei problemów priorytetowych (kiedyś węzłowych), określić mapę preferencji badawczych, znaków rozpoznawczych naszych zespołów. Nie ma co udawać, że znamy się na wszystkim. W dziedzinie mi bliskiej – polityki zagranicznej i stosunków międzynarodowych – może warto nadać większą rangę studiom amerykanistycznym, niemcoznawczym i wschodnioznawczym (od Rosji po Chiny). W końcu to obok unijnego kierunku, najważniejsze wektory polskiej geopolityki! Wiele obiecywano sobie po studiach sinoznawczych i indologicznych, ale jak dotąd ich wyniki nie przebiły się do świadomości naszej wspólnoty. Polityka zatrudnienia powinna być również bardziej skorelowana z kierunkami badań, jak i potrzebami dydaktycznymi. Publikacje w języku angielskim są obecnie nie tylko cenne pod względem notowań indeksacyjnych, ale także pożądane dla upowszechniania wyników badań poza krajem. Szkopuł w tym, że często nie trafiają one do odbiorcy polskiego, albo wręcz nie istnieją w krajowym obiegu naukowym. Nie mówiąc o dystrybucji rynkowej. Aby zapobiec swoistej alienacji może warto pomyśleć o dwujęzycznych edycjach dzieł godnych uwagi, nawet rozpraw habilitacyjnych (spotkałem się z taką sytuacją na UJ, gdy recenzowana przeze mnie rozprawa jednocześnie została wydana po angielsku w Wielkiej Brytanii, i po polsku w Krakowie; absurdalnie u nas niektórzy takie zabiegi nazywają autoplagiatowaniem). Umowy wydawnicze można formułować w taki sposób, aby tworzyć koedycje. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego są gotowe do takiej współpracy, podobnie jak otwierają się na publikacje anglojęzyczne. Warto byłoby przedyskutować z kierownictwem WUW politykę wydawniczą promującą także poprzez granty rektorskie dzieła powstające na Wydziale. W końcu w wielu krajach każdy badacz przywiązany do swojej uczelni pierwsze kroki wydawnicze kieruje do swojej oficyny, a nie błąka się po świecie. Są tego rozmaite korzyści. Środki z grantów trafiają do macierzystego wydawcy, a nie są transferowane za granicę. Ponadto nie ma ograniczeń w cytowaniu autorów polskich, jak to się często dzieje na życzenie wydawców zagranicznych. Swoją drogą, podejście do cytowania dorobku polskich kolegów w okresie mody na wyłączność anglosaską, zasługuje na odrębną dyskusję. Czy jest to wynik kompleksów, ignorancji, bezinteresownej zawiści i głupoty, czy wszystkiego po trosze? Dlaczego nie szanujemy sami siebie? Dlaczego uznajemy bezkrytycznie, że to co obce, musi być z natury lepsze? Dlaczego tak powszechna jest redukcja refleksji krytycznej? W celu promowania dorobku wydziałowych badaczy za granicą warto stworzyć możliwości publikowania przekładów (które wcale nie muszą przynosić punktów!) Wszyscy polscy nobliści pisali i piszą po polsku, a mimo to docenia ich świat właśnie dzięki przekładom. Nie wiem, dlaczego tak modne w świecie anglosaskim antologie tekstów naukowych, nie budzą uznania w naszym środowisku. A przecież raz na jakiś czas można by było zredagować zbiór najcenniejszych publikacji i udostępnić je odbiorcom zagranicznym. Kwestia publikacji po angielsku na Zachodzie jest ważna ze względu na parametryzację, ale pamiętajmy, że obecność naszych badaczy w Polsce jest równie ważna. Tym bardziej, że coraz więcej polskich wydawców publikuje tłumaczenia dzieł autorów zachodnich. A więc konkurencja wchodzi na rodzimy rynek. Paradoks polega na tym, że w efekcie przyjętej polityki polscy autorzy nie zdobywają szerszego uznania na Zachodzie, a jednocześnie pozostają na własne życzenie nieznani w ojczystym kraju. Odnosząc się do sprawy publikacji nie sposób pominąć kwestii czasopism wydziałowych. Może dojrzał czas, aby powołać jedno solidne sztandarowe czasopismo politologiczne, które zaspokajałoby oczekiwania wszystkich katedr, stanowiłoby platformę integrowania, a nie dzielenia środowiska. I nie ulegałoby deprecjacji – jak niektóre czasopisma mające za sobą chwalebną historię – ze względu na nieudolne zarządzanie i prymitywne umiędzynarodowienie. Tu też pojawia się problem finansowania czasopism. Jak pogodzić dziwaczną kosmopolityzację z promowaniem badań własnych? Zazwyczaj sztandarowe czasopisma promują autorów im najbliższych. Tymczasem my chwalimy się publikowaniem przyczynkarskich tekstów, byle tylko pisanych po angielsku, nieważne przez kogo i na jakie tematy. Czasopisma – niezależnie od formalnych kryteriów ich oceny – muszą mieć własną programową linię wydawniczą, muszą jej bronić także w starciu z biurokracją ustanawiającą kryteria ocen. No i powinny odzwierciedlać polski wkład w rozumienie zjawisk i procesów politycznych. (Kiedyś po prostu zamawiało się artykuły na konkretne tematy, a nie przyjmowało wszystkiego, jak leci). Na tym tle należy postawić pytanie, czy istnieje spójna polityka wydawnicza Wydziału, jakie są w tej mierze doświadczenia i wnioski, jak wygląda obieg informacji, reguły dofinansowania itd. Czy normalnym zjawiskiem jest, że pewne tytuły wydawane są niemal w chałupniczym systemie i dofinansowywane z kieszeni własnej pracowników? Może warto powołać przedmiotowe serie wydawnicze, bibliotekę tłumaczeń dzieł literatury światowej itd.? Inicjatywy już rozpoczęte, na przykład z Wydawnictwem Naukowym SCHOLAR, zasługują jak najbardziej na rozwinięcie w postaci serii także pod naszym szyldem. Zaangażowanie politologów w debacie publicznej jest nie tylko ważne, ale i pożądane. Aktywistyczny światopogląd nie powinien jednak oznaczać pomieszania porządków – akademickiego dystansu i stronniczego zaangażowania w polityce. Z pewnością w wielu przypadkach trudno jest oddzielić katedrę badacza od pulpitu decydenta politycznego (doradcy, eksperta, urzędnika), ale trzeba sobie zdawać sprawę z ryzyka utraty obiektywizmu i sprzeniewierzenia się poszukiwaniu prawdy. Warto oczywiście zauważyć i pozytywne strony zaangażowania w życiu publicznym. Przynosi to lepsze rozpoznanie empirii, będącej przedmiotem badań, ale także daje szanse wykorzystania fachowej wiedzy w procesach decyzyjnych. Aż dziw bierze, że środowisko Wydziału, które ma wielu badaczy zaangażowanych w życiu publicznym nie organizuje z nimi regularnych spotkań, debat i dyskusji. Ciekawe jest także to, że sprawujący wysokie urzędy nie oczekują ze strony swojego środowiska ani rad czy wsparcia, ani konfrontacji poglądów, a już nie daj boże sporu, polemiki czy krytyki. Czasami wygląda to tak, jakby obie strony wstydziły się siebie nawzajem. Wątpliwą wartość ma przejmowanie przez badaczy funkcji zawodowych komentatorów bieżącego życia politycznego. Może służy to popularności osobistej i publicznej rozpoznawalności, ale w sensie naukowym sprowadza politologię do potocznej wiedzy o społeczeństwie, która jest typowa dla świata dziennikarskiego. Brakuje w mediach programów publicystycznych, w których nasi specjaliści mieliby ważny głos wprowadzający, inicjujący debatę, moderujący, o walorach edukacyjnych i popularyzatorskich, ale także odróżniający się pewnym poziomem i klasą od powszechnie zalewającej nas miałkości sądów i jazgotu polityków. Wiem, wiem, niedasizm i w tej dziedzinie ma się całkiem dobrze.
Angażując się w życie publiczne, w różne jego sektory, warto większą uwagę przywiązywać do przygotowywania specjalistycznych raportów, analiz, diagnoz, rekomendacji, prognoz, (w odróżnieniu od ekspertyz na użytek zamawiających), upublicznianych w szerszych kręgach. Popularne think tanki są zazwyczaj upolitycznione i nie spełniają pod tym względem społecznych (naukowych) oczekiwań. Na naszych oczach demontuje się demokrację liberalną, instytucje państwa prawa i praworządności, zmierza się do zmiany konstytucji (w sensie materialnym faktycznie już nastąpiła jej zmiana!), postępują procesy ateizacji społeczeństwa, obnaża się sojusz ołtarza i tronu, polityka w wielu dziedzinach ma charakter kryzysogenny itd. Warto więc byłoby publikować na ten temat fachowe opracowania i nadawać im odpowiedni rozgłos. Jesteśmy w końcu świadkami stawania się czegoś, co może radykalnie zmienić naszą rzeczywistość! Sztuką jest antycypować zmiany społeczne i polityczne, a nie ex post dokonywać ich opisu i być mądrym po szkodzie. Takie zresztą powinno być zamówienie ze strony władzy publicznej, aby nauki społeczne i polityczne pomagały w zrozumieniu złożonych tendencji i przygotowywały scenariusze nieuchronnych, pożądanych i niepożądanych zmian.
Wydział stanowi wspólnotę nie tylko w wymiarze „tu i teraz”. Jest związkiem pokoleń minionych, obecnych i przyszłych. Co zrobić, żeby dziedzictwo Wydziału było właściwie chronione i internalizowane przez kolejne generacje badaczy, którzy postrzegają dzisiejszą naukę w taki sposób, jakby ją tworzyli od nowa, jakby byli „pionierami”, przed którymi nie było nic i nie było nikogo. Służyć temu powinna popularyzacja dorobku naszych Mistrzów i Uczonych, którym zawdzięczamy wybitne dzieła. Przyklaskując propozycjom Pani Dziekan Jolanty Itrich-Drabarek, cieszę się, że chcemy dokonać metodycznego uporządkowania informacji o naszych Profesorach. Także tych, którzy odeszli. Chodzi o ujednolicenie informacji biograficznych, uzupełnienie danych, przypomnienie dzieł, sporządzenie swoistego archiwum wydziałowego. Z tym wiąże się tzw. pamięć instytucjonalna, która powinna przetrwać kolejne generacje. Warto utworzyć rejestr miejsc i listę pochowanych profesorów na różnych cmentarzach. Z okazji rocznic zgonu czy Święta Zmarłych należałoby kierować pod ich adresem dowody pamięci, zwłaszcza tych, którzy nie mieli swoich bliskich. Przypadek zniszczonego grobu Profesor Heleny Zand na Powązkach podnoszono kilka razy, ale – o ile mi wiadomo - nie podjęto w tej sprawie skutecznych działań.
Warto wypracować pragmatyczny regulamin, związany z obchodami jubileuszy, pożegnań w związku z przejściem na emeryturę, upamiętniania rocznic, odnowy doktoratów itd. Po kilkudziesięciu latach pracy nasi Seniorzy - Koleżanki i Koledzy - zasługują na godne rozstanie z Wydziałem. Niechby każdy wcześniej wiedział, na co zasłużył ze strony swojej Alma Mater. Żenujące są targi, komu należy się księga jubileuszowa lub impreza pożegnalna, a komu nie.
Wydaje się, że Władze Wydziału zbyt oszczędnie wnioskują o odznaczenia dla zasłużonych pracowników. Dekompozycja Instytutów jeszcze bardziej pogłębiła ten proces. Jeśli ktoś nie sprawuje poza Wydziałem funkcji publicznych, to praktycznie nie ma szans, aby w polityce odznaczeń na UW znalazło się dla niego godne miejsce. I co ciekawe, dla urzędnika państwowego czy działacza politycznego odznaczenia są przyznawane niejako z automatu za to, że takie funkcje w ogóle sprawuje, podczas gdy dla zasłużonych nauczycieli akademickich, kształcących elity Rzeczypospolitej, potrzeba specjalnych uzasadnień i wykazania, czego dokonali poza sprawowaniem swoich obowiązków zawodowych. Szkoda, że nikt ze środowisk uczelnianych, w tym także związków zawodowych, nie zwraca na to uwagi.
Do panteonu wybitnych postaci związanych z Wydziałem warto włączać nowe postaci, na przykład poprzez wnioskowanie do Senatu o przyznanie doktoratu honorowego UW. W tej materii zatrzymaliśmy się gdzieś na latach dziewięćdziesiątych ub. wieku. Myślę, że lista doktorów honorowych Wydziału powinna być dostępna na stronie wydziałowej. To z pewnością jedna z zaszczytnych form promowania Wydziału w Polsce i w świecie.Inna lista powinna objąć wszystkich doktorów honorowych z naszego Wydziału innych uczelni w kraju i za granicą.
Kończąc swój wywód chciałbym raz jeszcze podziękować za możliwość zabrania głosu i prosić o potraktowanie moich uwag i sugestii, jako sprzyjających naszemu rozwojowi naukowemu, a nie jako wyrazu frustracji i malkontenctwa.
Dziękuję za uwagę.
Stanisław Bieleń
21.01.2021 r. Katedra Studiów Wschodnich
Comments